Gdy w 1903 roku brygada pracująca na zlecenie krakowskiego adwokata i finansisty dr Arnolda Rapoporta rozpoczęła w Brzeszczach przygotowania do budowy pierwszego szybu wydobywczego, miejscowość była zwykłą galicyjską wioską, zamieszkałą przez 1,5 tys. mieszkańców trudniących się głównie pracą na roli. Osada skupiała się wokół folwarku stojącego w rejonie obecnego Urzędu Gminy. Powstanie kopalni otworzyło nową kartę w historii wsi. Od pierwszych chwil rozpoczęła się migracja do Brzeszcz ludności napływowej.
Kierujący budową szybu, a następnie pierwszy dyrektor kopalni, Franciszek Drobniak nie mógł liczyć na wykwalifikowaną siłę roboczą wśród miejscowej ludności. Okoliczni chłopi nie mieli pojęcia o górnictwie. Wykwalifikowany personel trzeba było ściągnąć do Brzeszcz z innych stron Polski, z rejonów gdzie górnictwo, niekoniecznie węglowe, miało bogatsze tradycje. Jak wspominają źródła historyczne wielu doświadczonych górników przybyło do nowej kopalni w Brzeszczach z okolic Jaworzna, skąd zresztą pochodził sam Drobniak, z Zaolzia oraz Krosna i Jasła. Zatrudnienia w Brzeszczach szukało jednak również wielu ludzi z bliższej i dalszej okolicy, którzy z górnictwem nie mieli wcześniej nic wspólnego. Dla osób przybywających do pracy z odleglejszych miejscowości kopalnia wybudowała drewniane baraki noclegowe, tzw. kasarnie.
- Kasarnie stały obok kopalni, w miejscu naprzeciw późniejszej szkoły górniczej - wspomina Zdzisława Chowańcowa, rodowita mieszkanka Brzeszcz, pasjonatka miejscowej historii i tradycji. - Było ich kilka. Trudno mi ocenić, ale mieszkało tam chyba około 200 robotników. Fachowcy - inżynierowie, dozorcy oraz cała dyrekcja zakwaterowani byli w prywatnych domach na wsi. W kasarniach dużo było ludzi z gór - z Żywiecczyzny, ale byli też pracownicy z okolic Krakowa, Bochni, a także z Osieka, Grojca i innych okolicznych miejscowości. Ci ludzie w tygodniu spali w kasarniach, a na niedzielę wracali do swoich domów i rodzin.
Jeśli w 1908 roku kopalnia zatrudniała około 450 osób, to w 1912 roku liczba zatrudnionych wzrosła już do 1225 robotników. Dokonując porównania tej wielkości do sumy wszystkich mieszkańców Brzeszcz z 1900 roku, uwzględniwszy, że na liczbę 1500 osób składały się przecież również kobiety, dzieci i starcy, łatwo wyobrazić sobie skalę migracji.
Kasarnie były rozwiązaniem prowizorycznym. By zaspokoić potrzeby mieszkaniowe załogi, już w pierwszych latach istnienia kopalni rozpoczęto budowę górniczej kolonii, nazwanej później Starą Kolonią. Było to pierwsze osiedle o charakterze miejskim w Brzeszczach. Nowe mieszkania otrzymali głównie robotnicy mieszkający wcześniej w kasarniach. Dla zakwaterowanej we wsi kadry kierowniczej zaczęto budować kolonię urzędniczą. Tam zamieszkali inżynierowie, sztygarzy i dyrekcja kopalni.
Po I wojnie światowej, kopalnia, choć nie omijały jej mniejsze i większe kryzysy, nadal sukcesywnie się rozwijała. W 1923 roku zatrudniała już nawet 2,2 tys. osób. Chociaż w kolejnych latach znacznie zredukowano załogę, a w 1926 roku liczyła ona jedynie 1600 pracowników, to od tego momentu jej liczba stale rosła, by w 1931 r. osiągnąć liczbę prawie 2 400 osób. Potrzeby mieszkaniowe były zatem coraz większe. W latach 1919-25 wybudowano więc kolejne osiedle górnicze, nazwane później Nową Kolonią.
Jerzy Jaros w monografii pt. „Kopalnia Brzeszcz 1903-1983” wspomina: „Załoga w początkach okresu międzywojennego została zasilona przez górników z Zagłębia Ostrawsko-Karwińskiego, którzy przybyli tu po zajęciu Zaolzia przez Czechów. Byli to na ogół ludzie wyrobieni politycznie, często związani z PPS-D. Należał do nich m.in. Jan Nosal, w latach 1928-30 poseł na Sejm z ramienia PPS.” Jak zauważa również Jerzy Jaros, choć fluktuacja w załodze kopalni przez cały czas była bardzo duża, tym niemniej, osoby które zamieszkały w nowo wybudowanych koloniach zaczęły wrastać w społeczność lokalną. W 1910 roku Brzeszcze liczyły już 2300 mieszkańców, w 1930 – 2700 a w 1939 – 3800. Podział na społeczność wsi i kolonii przez cały czas był jednak widoczny. Tuż obok tradycyjnej wiejskiej kultury, zaczęła rozwijać się kultura o bardziej miejskim charakterze.
- Mieszkania w starych i nowych koloniach otrzymali ludzie z dalekich okolic – wspomina Zdzisława Chowańcowa. – Wzajemne współżycie układało się dobrze. Mieszkańcy wsi sprzedawali ludziom z kolonii masło, ser, jaja, mleko, ziemniaki, kury, gęsi; co tylko udało się wyhodować. Wiele kobiet ze wsi mając więcej pieniędzy zaczęło przebierać się w modne eleganckie stroje. Podział na wieś i kolonię stale był bardzo wyraźny. My i oni - to były dwa różne światy. My mieliśmy dużo pola, gospodarstwa, na których pracowało się od świtu do zmierzchu. Kobiety mieszkające na kolonii natomiast nie pracowały. Mężowie zarabiali pieniądze, a do nich należało tylko posprzątać, ugotować obiad, zadbać o dzieci. Po pracy cała rodzina brała kocyk, słodzoną wodę w butelce i szła pod lasek, a my obok, po drugiej stronie drogi, pracowaliśmy w polu. Ludzie z kolonii nazywali nas „pałoniami”, my natomiast mówiliśmy na nich „hawierze” – co w języku Ślązaków Cieszyńskich oznaczało, górników. Nie było w tym jednak żadnej nienawiści.
Rozdźwięk pomiędzy kulturą obu grup potęgował się w sposób widoczny w sytuacjach kryzysowych. Wspomnienia pani Chowańcowej potwierdzają spostrzeżenia Jerzego Jarosa. - Ludzie z bloków byli nastawieni bardziej lewicowo od społeczności wsi, wielu z nich nie chodziło do kościoła, zaś nasza społeczność była zawsze bardzo religijna i kierowała się w życiu zasadami chrześcijańskimi - wspomina pani Zdzisława. - Zresztą spora część ludzi z Zaolzia, którzy przybyli do Brzeszcz była wyznania ewangelickiego. Górnicy mieszkający na kolonii pozostawali pod dużo większym wpływem partii socjaldemokratycznych i socjalistycznych niż nasi ojcowie, którzy nie angażowali się w strajki i w ruch socjalistyczny - byli bardziej prawicowo nastawieni. Nie rozumiałam jeszcze wtedy tego wszystkiego, ale pamiętam, jak raz tata zabronił mi wyjść z domu, bo mówił, że „Nosal ma robić wiec”. Gdy przyszły trudne czasy, zwolnienia, ludzie z kolonii często krzywo patrzyli na ludzi ze wsi, którzy pracowali na kopalni, a oprócz tego mieli swoje gospodarstwa. Oni natomiast mieli za darmo mieszkania, nie płacili za nic, a ciągle protestowali i domagali się nowych przywilejów. Pamiętam, jak tatuś dziwił się, że musi płacić podatki, opłaty za prąd, a oni wszystko mają za darmo.
Chcąc nie chcąc, rolnicza wioska zaczęła zmieniać swój charakter. Powstały pierwsze osiedla bloków, rozwijał się handel. - Pierwszym dużym przedsiębiorcą w Brzeszczach, był pan Magerle, który w pierwszych latach istnienia kopalni przyjechał do Brzeszcz z Krakowa i wybudował duży sklep o nazwie „Pod Górnikiem”. Spod Bochni przyjechała też rodzina Baczkowskich, która obok kasarni wybudowała jadłodajnię. Za przykładem przyjezdnych poszli miejscowi, więc infrastruktura zaczęła się rozwijać - mówi Zdzisława Chowańcowa.
Nowe Brzeszcze
Osiedla w tzw. Nowych Brzeszczach, skupiające obecnie większość brzeszczańskiej populacji, powstały dopiero po II wojnie światowej. Choć młodszym mieszkańcom pewnie trudno to sobie wyobrazić, w miejscu, gdzie dzisiaj koncentruje się życie miasta, na obszarze od ulicy Dworcowej po kościół w Jawiszowicach, a także cały teren osiedla Paderewskiego pokrywały szczere pola. Po ich środku, w miejscu gdzie później siedzibę miał POM, stał dwór Polskiej Akademii Umiejętności. Na całej tej połaci aż do 50. lat postawiono zaledwie kilka domów. Cały ten teren administracyjne należał zresztą do Jawiszowic.
Pierwszym nowym osiedlem, które zbudowano po wojnie było osiedle Fińskich Domków, oddane w latach 1949-1950. Potrzeby mieszkaniowe w pewien sposób zaspokajały również liczne baraki, będące pozostałością po hitlerowskim obozie. Przez wiele lat były one zasiedlane przez górnicze rodziny, które nieustannie przybywały do Brzeszcz za pracą w kopalni. Zakładowe baraki stały zresztą w różnych częściach Brzeszcz.
Zabudowę Nowych Brzeszcz rozpoczęto w latach 50. od bloków przy obecnej ulicy Bolesława Prusa. Z roku na rok powstawały kolejne bloki. Zakwaterowano je między innymi ludźmi z wyburzanych stopniowo starych baraków. Nowa zabudowa była już prowadzona przez miasto, jednak w każdym z tych budynków kopalnia miała swój przydział, który otrzymywała do zasiedlenia.
Liczba pracowników kopalni od połowy lat 50. aż do początku lat 70. wahała się w granicach 5,5 - 6 tys. Choć wielu z nich pochodziło z odległych nawet o kilkadziesiąt kilometrów miejscowości, uruchomione w 52 roku przewozy autobusowe pozwalały na codzienny dojazd do kopalni. Już w 1955 r. dowożono około 1 500 pracowników z różnych stron. Wielu z tych górników oczekiwało na przydział mieszkania, jednak rozwój budownictwa, choć postępował, nie spełniał zapotrzebowania.
W latach 70. dyrekcja kopalni podjęła decyzję o wysiedleniu i wyburzeniu bloków Starej Kolonii. Mieszkańców stopniowo przenoszono do nowo wybudowanych bloków na os. Słowackiego. Gdy wysiedlono jednak Starą Kolonię, zmieniono decyzję, a mieszkania zasiedlono na nowo ludźmi oczekującymi na mieszkania.
W roku 1970 liczba mieszkańców Brzeszcz wynosiła już 10,8 tys. Prawdziwy boom rozpoczął się jednak w drugiej połowie lat 70. Po wybudowaniu bloków na os. Słowackiego rozpoczęto budowę os. Paderewskiego. W latach 1974 - 82 liczba zatrudnionych w kopalni wzrosła aż o 3 tysiące. Ściągano pracowników z różnych stron Polski. Po kraju jeździli werbownicy namawiający do przyjazdu do Brzeszcz. Uruchamiano nowe trasy autobusowe, a w pewnym momencie dowożono nimi do kopalni nawet 6,5 tys. osób. W kopalni można było odpracować służbę wojskową. Dobre zarobki w górnictwie oraz - co dla wielu było najważniejsze - obietnica przydziału mieszkania wabiły tutaj ludzi nieraz z drugiego krańca Polski.
Górnicy znad morza
Janusz Poniewierski do Brzeszcz sprowadził się ze Świnoujścia. Nim zdecydował się zatrudnić w kopalni pracował w chłodni i przymierzał się do zawodu rybaka. - W grudniu 1979 roku razem z kolegą przyjechałem do Oświęcimia – wspomina Poniewierski. - On miał mieszkanie w tym mieście, musiał załatwić jakieś sprawy urzędowe, a ja pojechałem z nim dla towarzystwa. Wieczorem pojechaliśmy do jego teściów do Osieka. Przy kolacji słuchaliśmy opowiadań teścia o pracy w kopalni. Podczas rozmowy on zaproponował, że jeśli chcę, to możemy jutro rano jechać razem na kopalnię i od razu mogę się przyjąć do pracy. Tak zrobiliśmy. Pojechałem jeszcze do Świnoujścia załatwić zwolnienie z chłodni, zrobić badania no i... opowiedzieć o wszystkim żonie. Mieliśmy już wówczas dwie malutkie córki, więc postanowiliśmy, że żona na razie nie będzie wyjeżdżać.
Pan Janusz pożegnał się z rodziną i wyjechał do Brzeszcz. Zamieszkał w Domu Górnika.
- W Świnoujściu mieliśmy bardzo trudne warunki mieszkaniowe - wspomina żona Danuta. - W Brzeszczach była szansa na mieszkanie i to był najważniejszy argument. Poza tym mąż w kopalni zaczął zarabiać 3-krotnie więcej niż w chłodni.
Po niespełna roku spędzonym samotnie w Brzeszczach pan Janusz sprowadził do siebie żonę i córki. Choć dzisiaj brzmi to niewiarygodnie, przyleciały do niego... samolotem. - Córki były jeszcze małe i nie chcieliśmy narażać je na męczącą podróż pociągiem - wspomina Poniewierski. – Początkowo mieszkaliśmy w Domu Górnika, ale po jakimś czasie dostaliśmy wreszcie mieszkanie.
Bogdan Wojciechowski wybrał pracę w kopalni, by uciec przed służbą wojskową. Przyjechał do Brzeszcz z Główczyc koło Łeby. Pierwszy raz zjechał na dół w grudniu 1977 roku. - Podczas poboru w Słupsku na sali stały cztery stoliki - za trzema siedzieli przedstawiciele kopalń: Piast, Ziemowit i Brzeszcze, a przy czwartym widniał napis „jednostka wojskowa”. Stanęliśmy do kopalni Brzeszcze tylko dlatego, że tam była najmniejsza kolejka – wspomina Wojciechowski.
7. grudnia sprzed słupskiej jednostki wojskowej odjechały 2 autobusy młodych chętnych do pracy w górnictwie mężczyzn. Prawie 90 ludzi zakwaterowano w dwóch Domach Górnika. Tylko 12 z nich wytrzymało okres 2 lat, bo tyle trwało odpracowanie służby wojskowej, reszta sukcesywnie wyjeżdżała. Do dziś z całej grupy pozostało w Brzeszczach 7 osób.
Również Wojciechowski na początku myślał, że po odpracowaniu wojska, wróci w swoje strony. Po służbie rzeczywiście wyjechał do domu, jednak szybko zmienił decyzję i po 3 tygodniach znów zameldował się w Brzeszczach. - Mogłem wrócić do przedsiębiorstwa transportowego, gdzie wcześniej pracowałem jako konwojent - wspomina Wojciechowski. - Wybrałem jednak kopalnię. Nie przerażała mnie praca na dole, a w Brzeszczach mogłem zarobić dwa razy więcej. Był jeszcze inny argument – uczucie do dziewczyny z Jawiszowic, którą poznałem wcześniej, a teraz jest moją żoną.
Bogdan Wojciechowski zamieszkał u teściów w Jawiszowicach. W 1984 roku miał wypadek w ścianie - zmiażdżoną nogę, którą wciągnęło do przenośnika ścianowego, trzeba było amputować w połowie podudzia. Przez trzy lata był na rencie, jednak niewystarczające środki do życia zmusiły go do podjęcia pracy, tym razem na powierzchni.
W ślady Bogdana poszedł jego brat Krzysztof. Przyjechał na ślub brata, poznał dziewczynę i też tutaj osiadł. Mieszka na os. Paderewskiego.
Również Leszek Borowiec przyjechał do Brzeszcz, by odpracować wojsko. Jak wspomina, nie planował zostać, chciał wrócić do rodzinnego Szczenurza k. Łeby. Pracował w Koszalińskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego i w okresie letnim zarabiał dwa razy więcej niż na dole w kopalni, a zimą jego wypłata była niewiele mniejsza od pensji górnika. - Cały czas liczyłem się z zamiarem wyjazdu, ale tak jakoś schodziło – mówi Borowiec. – Wrosłem w to środowisko, poznałem dziewczynę i założyłem rodzinę. Nie przypuszczałem, że w kopalni dorobię się emerytury, bo zacięcie do budownictwa nadal pozostało.
Z innego naboru, bo „szkolnego”, trafił do górniczych Brzeszcz Marek Pachota. - Pamiętam jak do naszej podstawówki w Kijewie Królewskim przyjechali chłopcy z Chełmna, którzy uczyli się w Zasadniczej Szkole Górniczej w Sosnowcu-Klimontowie. To było coś w rodzaju dzisiejszych targów szkolnych - opowiada Pachota. - Zawód górnika fascynował mnie od dziecka. Kiedyś w „Kalendarzu Rolnika”, który rodzice prenumerowali, zobaczyłem górnika przy wrębiarce. Cały czarny, tylko oczy i zęby mu błyszczały. Wtedy pierwszy raz pomyślałem, że będę górnikiem. Byłem najstarszy z piątki rodzeństwa i chciałem się usamodzielnić. Szkoła stwarzała bardzo dobre warunki: zakwaterowanie w hotelu, które tylko w połowie trzeba było pokryć, książki i zeszyty za darmo, stypendia dla wszystkich.
W Sosnowcu ukończył zawodówkę i technikum, ale do pracy przyjechał do Brzeszcz. Opowiada, że jadąc w odwiedziny do kolegi z Wilamowic, z którym razem uczył się w Sosnowcu, spodobały mu się brzeszczańskie tereny. Zamieszkał początkowo u kolegi, a potem w Domu Górnika. Wtedy już wiedział, że tu pozostanie.
Jego młodszy o rok brat Krzysztof decyzję o przyjeździe do pracy w kopalni Brzeszcze podjął z dnia na dzień. Pracował w Zakładach Celulozy i Papieru w Kwidzynie i tylko górnictwo uchronić go mogło od służby wojskowej. Zarobki w „celulozie” były zresztą trzy razy mniejsze. - Myślałem, że odpracuję wojsko i wrócę do Kwidzyna, ale na drodze stanęło uczucie, więc założyłem w Brzeszczach rodzinę – mówi Krzysztof Pachota.
Bracia Marek i Krzysztof Pachotowie pracują w kop. Brzeszcze od 23 lat. - Pamiętam jak z walizką wychodziłem z domu, mama płakała, a ja chciałem pokazać wszystkim, że sobie poradzę - mówi Marek. - Pociągała mnie powaga i tradycja zawodu górnika, wg mnie tego zawodu nie da się porównać z innym. To tradycyjne „Szczęść Boże”, wypowiedziane na dole ma swoją wymowę – to taka krótka modlitwa.
Ludzi, którzy przybyli do Brzeszcz z różnych stron Polski, głównie w latach 70. i 80. było bardzo wielu. Chyba najbardziej „kosmopolitycznym” osiedlem na naszym terenie jest os. Paderewskiego oddawane do użytku w okresie największego napływu ludności do pracy w kopalni.
- Zapotrzebowanie na mieszkania w tym czasie było ogromne, przez cały czas mieliśmy kolejkę około tysiąca oczekujących na przydział, miesięcznie przydzielaliśmy natomiast około 80-ciu mieszkań - wspomina Józef Rojek, kierownik kopalnianej „mieszkaniówki” w latach 70. - W tym czasie było duże zapotrzebowanie na pracowników, więc werbowano ludzi z różnych stron. To im trzeba było w pierwszej kolejności przydzielić mieszkanie. Komisja w terenie sprawdzała warunki mieszkaniowe, ci którzy mieli najgorsze dostawali najszybciej. Wśród dojeżdżających zdecydowanie największą grupę stanowili ludzie z Podbeskidzia, z Żywiecczyzny, z okolic Wadowic, Zatora i wszystkich tych miejscowości, gdzie kursowały „kopalnianki”. Dużo mieszkań otrzymywali też miejscowi z okolicznych wiosek. Przez cały czas był duży ruch ludności. Ludzie przeprowadzali się z mniejszych mieszkań do większych, z tych o gorszym standardzie do nowo wybudowanych. Poza tym kwitło budownictwo indywidualne.
Specyficzna historia Brzeszcz wytworzyła w tym miejscu charakterystyczną społeczność – choć formalnie miejską, to w gruncie rzeczy zbudowaną głównie z ludności wiejskiej, rolniczej, z reguły słabo wykształconej; w dużej mierze przybyszów z gór i innych okolicznych miejscowości. Bo czym też byłyby Brzeszcze, gdyby nie kopalnia? Pewnie do dzisiaj spokojną i niewielką wioską.
Marek Zarzycki, Ewa Pawlusiak
(tekst został opublikowany w Odgłosach Brzeszcz w listopadzie 2003 r.)